środa, sierpnia 14, 2013

Soundrive FEST 2013

Soundrive FEST 2013 (16-18.08) już pojutrze!



A my już dziś zapraszamy na nasze wywiady z SVPER:

- ten pierwszy,
- ten z Primavery (na dniach),
- ten z Gdańska (po festiwalu).

wtorek, lipca 30, 2013

MFF T-Mobile Nowe Horyzonty 2013 - relacja




Klasyka Starego Świata i obrazoburstwo egzotycznych nowości. Piętnastogodzinna odyseja filmowa i dwudziestosiedmiominutowy zapis bólu i wrzasku. Obrazy wspaniałe i obrazki fatalne - szał i niedowierzanie. Tegoroczna edycja wrocławskiego święta niezależnych filmów potwierdziła, że kino żyje poza głównym nurtem, a każda ucieczka przed jego miałkością to bieg w stronę nowych horyzontów.

The Story of Film

Wrocław, pofestiwalowe dni i deszcz spadający na gorące filmowe wspomnienia jak na syczącą patelnię. Jaka była ta - trzynasta już - edycja Horyzontów? Skontrastowana? Z pewnością. Interesująca? Na pewno. Programowo mocna? Średnio? Z fascynującym konkursem? Niekoniecznie, bo tegoroczna sekcja główna stała niestety na niższym niż w poprzednich latach poziomie. 
Dodatkowo - konkurs filmów o sztuce bronił się tylko częściowo, zawiodły szwajcarskie dokumenty muzyczne, czyli nieciekawe filmy na ciekawe tematy (“Sounds and silence”!), a w Panoramie pojawiły się tytuły, które przenigdy nie powinny się w niej znaleźć. Nie chodzi - rzecz jasna - o ryzykowne, dzielące widownię eksperymenty, ale o pomyłki takie jak “Noce z Théodorem”, czyli niezamierzenie komiczny film o naturze telewizyjnego gniota. 
Niemoc sztandarowych sekcji i wysoka jakościowa amplituda sprawiły, że chyba po raz pierwszy w historii Nowych Horyzontów to nie najświeższe nowości, ale kinowa klasyka stała się kręgosłupem festiwalu. Oto bowiem potężna, podzielona na piętnaście odcinków historia filmu i filmowych innowacji Marka Cousinsa okazała się sekcją najbardziej zaskakującą, całościowo najciekawszą i głęboko zapadającą w pamięć. Czy oznacza to, że ubiegły i obecny rok to dla kinematografii lata jakościowego niżu? Nie, ale nowej, świeżej słabiźnie należy się karny akapit.



Wymiona. Onania. - Wymiana. Opinii.

Homo- i heteroseksualny seks, śmierć i masturbacja, a także ciało, krowy (sic!), las i poszukiwania. Gdyby chcieć przyczepić najnowszym offowym produkcjom metki, to właśnie te słowa pojawiłyby się na nich najczęściej. Zestaw to eklektyczny i intrygujący, jednak efekty w większości rozczarowujące. Eksperymenty z filmowym językiem (“Jungle love”, “Fat shaker”) rzuciły treść na pożarcie ociężałej formie, a bardziej tradycyjne próby (“Krivina”, “Spokojni”) rozpłynęły się w oparach nudy i nijakości. Osobna (i osobista) boleść to dla nas także konkursowe wyniki, z którymi po raz pierwszy mijamy się biegunowo. Zwycięstwo “Płynących wieżowców” ogłosiliśmy już po ogłoszeniu składu sekcji wiedząc, że polski widz wybierze z automatu polską produkcję wspierając (← kluczowe słowa →) naszego reżysera. Bez Artura Orzecha, który w eurowizyjnym stylu zapowie, że swój na swego głosować nie może, każda tego typu próba będzie kończyła się w podobny sposób.

O ile jednak triumf Wasilewskiego nie był dla nas niespodzianką, o tyle jurorskie wskazanie na “Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” było już nieprzyjemnym i nieprzewidzianym zgrzytem. Film Fiedorczenki jest słabszy nie tylko od zwycięzców lat poprzednich (2011 - świetny “Attenberg”, 2012 - rewelacyjne “Od czwartku do niedzieli”), ale także od co najmniej kilku konkursowych przeciwników. Feeria barw i etnograficzne zacięcie mogą się podobać, ale serialowe aktorstwo, szokująco prymitywne żarty i fabularna nuda zabijają tu to, co dobre. Argument, że mimo fantastyczności świata przedstawionego film ten jest kulturowym zwierciadłem nie przekonuje, bo wyklucza rolę tak kluczowych umiejętności jak zdolność selekcji i nadawania tonu czy reżyserska sprawność w kreowaniu wizji. Prosta linia narracji i duża przystępność sprawiły, że rosyjska opowieść zajęła też drugie miejsce w plebiscycie widowni, ale według nas to nie takie filmy powinny zwyciężać w głównym konkursie, promującym z założenia dzieła nie przymilające się i porzucające dosłowność dla nowych form wyrazu.

Konkurs - najlepsza trójka

Z trzech najlepszych konkursowych propozycji jedynie “Nieznajomy z jeziora” doczekał się wyróżnienia (nagroda FIPRESCI). Dobre i to, bo mimo zupełnie chybionej końcówki jest to wyrazisty film z własną paletą kolorów, w którym niczym w barwnej wersji “Dogville” bohaterowie poruszają się w swoich strefach tworząc nad brzegiem tytułowego jeziora niepokojącą atmosferę emocjonalnej gry. Jeszcze lepsi od głośnego obrazu Guiraudie okazali się jednak reprezentanci Meksyku i Argentyny, a to, że najciekawsze filmy zasadniczej sekcji nakręcono we Francji i Ameryce - Środkowej i Południowej zgadza się z tendencją, do której jeszcze wrócimy. Zanim jednak przejdziemy do filmowej geografii zatrzymajmy się na chwilę przy “Nigdy nie umrzeć” i “Nocy”, czyli filmach, które powinny święcić w tym roku nowohoryzontowe triumfy. 

“Mai morire” to niespieszna, senna i odrealniona opowieść o śmierci - w duchu, lecz nie w stylu - Reygadasowskiego “Cichego światła”. O ile więc słowo “niespieszny” czy “oniryczny” jest często dla bywalców NH uzasadnionym sygnałem do ucieczki, obrazowi Rivero (“Parque vía” - NH 2009) warto poświęcić szczególną uwagę. Spośród kandydatów do tegorocznej grand prix to właśnie “Nigdy nie umrzeć” gra bowiem na najgłębszych uczuciach i buduje świat, o którym nie sposób zapomnieć. Osobistą, mądrą i poruszającą treść znakomicie uzupełniają zdjęcia Arnau Valls Colomera - katalońskiego operatora, który dyplom zdobył na operatorskim wydziale łódzkiej PWSFTviT. 



Polski (choć niewystarczająco polski, by zawojować konkurs publiczności) akcent odnajdziemy także w utrzymanej w stylistyce “Pożegnania Falkenberg” (NH 2007) “Nocy” Leonardo Brzezickiego - argentyńskiego reżysera o polskich korzeniach. Słusznie wychwalana przez dyrektorkę artystyczną NH - Joannę Łapińską - scena otwierająca film to zestawienie obrazu nocnej głuszy z nagraniem mszy zarejestrowanej na dolnośląskiej wsi leżącej około 40 kilometrów od Wrocławia. Otwarcie to nie jest jednak wyłącznie stylistycznym majstersztykiem, ale stanowi także świetne wprowadzenie do konstrukcji filmu stając się swego rodzaju instrukcją obsługi dzieła. Rytmiczna “Noche” to teoretycznie mało filmowa opowieść o wspominaniu ludzi nie przez obrazy, ale przez dźwięki, które stanowią fabularną esencję całości. Formalnym zabiegiem, który determinuje akcję jest tu natomiast - widoczna we wstępie - gra z dysonansem między wizją a fonią i pytanie - w jaki sposób warstwa foniczna kształtuje naszą wizję świata i jak bardzo “audio” jest nasza audiowizualna rzeczywistość. To nie dźwiękowa tematyka, ale podłączanie każdego nerwu filmowej tkanki do wzmacniacza jest tu działaniem nowatorskim i to głównie dzięki niemu balansowanie na linie, pod którą rozciąga się pretensjonalność nie kończy się tu upadkiem.

Południowe izotermy niebiańskich emocji

Francja, Półwysep Iberyjski, Ameryka Środkowa i Południowa. To właśnie z tych regionów pochodzą najlepsze filmy tegorocznych Horyzontów. 

Francuska klasyka neobaroku lat 80. to materiał idealny na duży, kinowy ekran, podobnie zresztą jak leżący na przeciwległym krańcu filmowych emocji klasyk Bressona - “Na los szczęścia, Baltazarze!”. Najbardziej cieszy jednak fakt, że także najnowsze francuskie kino niezależne pokonało zadyszkę i w końcu wychodzi na samodzielnie wytyczaną niegdyś prostą. W zeszłym roku festiwalowa publiczność doceniła “Donomę”; w tym mogła cieszyć się gejowskim “Nieznajomym…” i wspaniałym, kapitalnie zagranym (Adèle Exarchopoulos!) lesbijskim “Życiem Adeli” - nagrodzonym w maju Złotą Palmą w Cannes. Nowe otwarcie francuskiego kina to otwarcie imigranckie, społeczne, homoseksualne i prowokujące. Djinn Carrénard urodził się na Haiti, a pokazującą rozwarstwienia francuskiego społeczeństwa “Donomę” nakręcił podobno za niebywałe 150 euro. Autor “Życia Adeli” - Abdellatif Kechiche - urodził się w Tunisie, a zaskakująco długimi ujęciami dziewczęcego seksu ociera się o pornografię. Równie bezpruderyjną śmiałość w pokazywaniu jednopłciowej erotyki wykazuje Alain Guiraudie, któremu rozpięty między napięciem “Noża w wodzie” a kolorami “Witaj smutku” “L’Inconnu du lac” przyniósł w Cannes nagrodę Queer Palm. 



Podobnej realnej awangardy, świeżości i tajemnicy oczekiwaliśmy po “równoległym kinie Rosji” jednak sekcja ta okazała się być jednym z największych rozczarowań tegorocznej edycji festiwalu. Wstępna niechęć wyrażona przez widzów czerwonymi, oznaczającymi brak zainteresowania, metkami, którymi oznaczyli oni rosyjskie propozycje na stronach festiwalu okazała się niestety uzasadniona. Chlubnym wyjątkiem okazał się pokazywany poza sekcją nowy film Iwana Wyrypajewa (“Tlen” - nagroda publiczności na NH 2009), którym udowodnił on, że razem z Karoliną Gruszką tworzy dziś jeden z najciekawszych duetów współczesnego kina. 

Najbardziej interesujące zjawiska dzisiejszej kinematografii nadal obserwujemy jednak w filmach latynoskich. Oprócz wspomnianych pereł w konkursie na Horyzontach zobaczyliśmy też niezłe “Lwy” (Argentyna), dobry “Czas latających ryb” (Chile) i “Heli” (Meksyk) - świetny, jeszcze lepszy niż “Los Bastardos” (NH 2009) film nagrodzonego w Cannes za reżyserię Amata Escalante. Średni “Helio Oiticica” (Brazylia) oraz bardzo słabe “Na włościach” (Argentyna) i “Skowyt harmonijki” (Brazylia) niepotrzebnie zepsuły ten mocny i jednolity obraz - budowany zresztą od kilku lat, dzięki takim reżyserom jak Dominga Sotomayor Castillo (wymienione już “Od czwartku do niedzieli” - Grand Prix NH 2012), Paula Markovitch (“Nagroda” - nagroda publiczności NH 2011) czy Carlos Reygadas (retrospektywa NH 2012). Z propozycji iberyjskich warto wymienić dobre w trzech czwartych “Centro histórico” - jeden z dwóch prezentowanych na NH projektów stworzonych dla Guimarães - Europejskiej Stolicy Kultury 2012. “Centro…” to film 2D, który przyćmił i onieśmielił fatalne “3x3D” ze znośnym Greenaway’em i fatalnymi, trójwymiarowymi mini-obrazami Godarda i Edgara Pery. 

Mimo to - powtórzmy: Francja, Półwysep Iberyjski, Ameryka Środkowa i Południowa. To właśnie z tych regionów pochodzą najlepsze filmy tegorocznych Horyzontów.


Więcej niż seans

Mark Cousins opowiedział na festiwalu o tym, jak w erze sprzed YouTube mozolnie docierał do filmu ukrytego w zbiorach nowojorskiej wideoteki. 
Roman Gutek opowiedział na festiwalu o tym, jak ważne jest dla niego oglądanie filmu wśród ludzi, na dużym kinowym ekranie. 
Peaches opowiedziała na festiwalu o przenoszeniu życia na tenże wielki ekran i o tym, że jest to sposób na nabranie do niego odpowiedniego dystansu. 
Enrique Rivero opowiedział na festiwalu o tym, że czasami najbardziej autobiograficzny wątek może okazać się tym najbardziej uniwersalnym. 

Wszystkie te historie są ważne i wszystkie odpowiadają na pytanie o istotę Nowych Horyzontów. Coroczne odkrywanie nowych filmów, wielkoformatowe powtórki z klasyki, przeżywanie równoległego życia, sztuka, emocjonalne maratony - wszystko to sprawia, że łatwo przymknąć oko na programowe koszmarki, wątpliwe decyzje, niewychowaną część widowni, techniczne wywrotki i tłumaczeniowe wpadki. Planując na ten tydzień kolejne seanse w kinie NH i tak czekamy już więc na nowe Nowe Horyzonty, a na pytanie: “Co robisz w przyszłe wakacje?” z radością odpowiadamy: “O 8:30 szybko klikam w seanse, a potem narzekam między nimi na nowe kino Tajlandii.”



Pierwsza piętnastka nowych filmów, które widzieliśmy na NH 2013 (+ oceny w skali 1–10):

Życie Adele - 9
The Story of Film: An Odyssey - 9
Nigdy nie umrzeć - 8
Noc - 8
Everybody Street - +7
Taniec Delhi - +7
Nieznajomy z jeziora - +7
Heli - +7
Shirley - +7
Lato latających ryb - 7
Historie rodzinne - 7
Godziny otwarcia - 7
Peaches does herself - +6
Centro histórico - +6
The Capsule - 6



W najbliższych tygodniach opublikujemy na naszych stronach wywiady z nowohoryzontowymi twórcami. Nasi festiwalowi rozmówcy to: Dominga Sotomayor Castillo (tym razem w roli jurorki), Enrique Rivero i Leonardo Brzezicki. Już teraz serdecznie zapraszamy!

poniedziałek, lipca 29, 2013

T-Mobile Nowe Horyzonty 2013 - apel

Już dziś lub jutro na naszych stronach pojawi się zapowiadana relacja z 13 edycji festiwalu Nowe Horyzonty. 

Zanim jednak przejdziemy do podsumowań, chcemy podzielić się z Wami opublikowanym w festiwalowym hyde parku apelem, pod którym podpisujemy się mimo braku nadziei na sukces. Jeśli bowiem dyrektor muzycznej sceny NH* zachowuje się w potępiany w nim sposób - trudno liczyć na jakąkolwiek zmianę.
W każdym razie - prezentujemy Wam jak zwykle to, co śmieszne, straszne i potrzebne, bo wąskie widnokręgi dobrego wychowania potrafią zaburzać nawet najnowsze horyzonty sztuki. Boguś, ściana bloga jest twoja:



* znów, niestety, nudnawej i słabowitej

sobota, lipca 20, 2013

T-Mobile Nowe Horyzonty 2013


Witamy z Nowych Horyzontów!

Jak co roku zapraszamy Was do czytania naszych krótkich raportów na Twitterze (@ltborx), Facebooku i naszych stronach, a po festiwalu - na relację i rozmowy z twórcami. Ćwierknięcia z przestrogami, poleceniami i zachwytami znajdziecie też w prawym i prawie górnym rogu Louder Than Bombs i Orxaterii, w społecznościowej ramce News had just come over.

Pozdrawiamy i do przeczytania!




wtorek, lipca 09, 2013

Nowe Horyzonty 2013 - rozgrzewka

Historia kina w kinie, czyli jak rozgrzać się przed Nowymi Horyzontami


Przed nami święto światowego kina 2013 w polskiej, a europejskiej stolicy kultury 2016, jednym słowem - nowe Nowe Horyzonty. Podobnie jak w poprzednich latach - już od przyszłego czwartku będziemy ćwierkać, gderać i piać na temat festiwalowych filmów, ale na razie proponujemy kilka ćwiczeń rozgrzewkowych, które porozciągają zmysły, poszerzą skalę i być może pomogą lepiej zrozumieć niektóre z tegorocznych propozycji.

The Story Of Film - początek odysei


The Story Of Film Marka Cousinsa stanowi w zasadzie osobną i kluczową sekcję Horyzontów 2013. Ta okrutnie długa (choć biorąc pod uwagę tematykę - rozsądnie krótka!) historia to zdaniem Romana Gutka film będący zaprzeczeniem akademickiego podejścia do historii kina. Film, który jest piękną, pełną pasji, wolną od fachowego żargonu i przeznaczoną dla niewtajemniczonych, głównie młodych widzów opowieścią o kinie. Subiektywizm narracji (faworyzowanie ulubieńców, reżyserskie impresje zamiast książkowych terminów, w końcu - silna osobista relacja autora z “bohaterem”) splata się tu jednak z niezwykle bogatym materiałem źródłowym, więc mimo tego, że obserwujemy sztukę autorską mamy okazję wzbogacić się o faktyczną i obiektywnie cenną wiedzę. Wszystko zaczyna się w czasach sprzed kinematografu, od Traffic Crossing Leeds Bridge Louisa Le Prince’a z 1888 roku (“drugiego najstarszego i zachowanego filmu w historii” po Scence ogrodu z Roundhay tego samego reżysera), a kończy na Avatarze i Incepcji. Powyżej fragmenty rozmowy z Cousinsem - w ramach przygotowania do spotkania z reżyserem (będzie we Wrocławiu!). Poniżej - w ramach przygotowania do kina w ogóle - pierwsze filmowe ścinki.

Traffic Crossing Leeds Bridge - Louis Le Prince (1888)

A na dodatek…

Histoire(s) du cinéma,

czyli Godard o kinie. Jeśli Cousins jest subiektywny - dla autora Do utraty tchu trzeba by stworzyć nowe określenie. Poniżej fragment konferencji reżysera po premierowym wyświetleniu dwóch pierwszych odcinków Histoire(s) w Cannes. Na przykład dla tych, którzy nie mają w domu telewizora.


i Podróże Scorsese,

bo aby po Godardowskim besztaniu odetchnąć nieco od metafizyki spojrzenia wystarczy - co za problem - zmienić reżysera i kraj. Reżyser = znany i lubiany Martin Scorsese. Kraj = dowolnie: Włochy lub Stany Zjednoczone. W My Voyage to Italy amerykański reżyser daje wyraz głębokiej, także artystycznej, świadomości swoich włoskich i sycylijskich korzeni, a w A Personal Journey with Martin Scorsese Through American Movies oprowadza nas po swoich ulubionych momentach kina amerykańskiego dzieląc reżyserów na opowiadaczy, iluzjonistów, przemytników i ikonoklastów.


przede wszystkim: zapiski o kinie

Oprócz tego - dwa konkrety:

Man Ray - Emak-Bakia

Piękny filmowy poemat z 1926 roku, w którym zobaczyć możemy między innymi Kiki z Montparnasse’u. Dlaczego? Choćby dlatego, że to piękny filmowy poemat z 1926 roku, ale również w ramach przygotowań do prezentowanego w sekcji Międzynarodowy konkurs Filmy o sztuce obrazu Oskara Alegríi - Szukając Emak Bakia. Samo Emak Bakia, to po baskijsku zostaw mnie w spokoju. Sam “obiekt” to coś w londyńskiej Tate Gallery.

Szesnastominutowa całość na YT:


Eisenstein i… Cousins

Wracamy na chwilę do Marka Cousinsa, który nawet nie kręcąc swojej historii kina mimo wszystko kręci swoją historię kina. Jego O czym jest ten film o miłości? to - jak pisze Ewa Szabłowska - nakręcony za kilka dolarów film wagi piórkowej i relacja z trzydniowej wycieczki po Mexico City w poszukiwaniu śladów Siergieja Eisensteina. Czym się rozgrzewać? Najlepiej nakręconym przez Eisensteina w 1931 roku ¡Que viva México!:


Jeszcze?

Cóż, przypominamy, że do tegorocznej edycji Nowych Horyzontów pozostało niecałe dziesięć dni, więc nawet opisany powyżej materiał może okazać się zbyt rozległy. Jeśli jednak wszystko już widzieliście albo w ramach ćwiczeń do filmowego ultramaratonu intensywnie przyzwyczajacie swoje oczy do kontaktu z ekranem, polecamy tę oto stronę na Wikipedii:


+ czyż nie kręci się filmów?


Tymczasem - do zobaczenia! W kinie, na stronie, na Twitterze (@ltborx) i Facebooku.

środa, czerwca 19, 2013

Nick Drake - 65. urodziny


Kiedy ktoś zadaje mi *to denerwujące pytanie* o płyty, które zabrałbym na bezludną wyspę, pierwszym albumem, jaki staje mi przed oczami jest "Pink Moon".

Dziś 65. urodziny Nicka Drake'a.
Wspomnienie między innymi na antenie BBC Radio 2 - www.bbc.co.uk/programmes/b02x94ns.

---

Wiadomość przesłana subskrybentom listy mailingowej Bryter Music przez siostrę artysty - Gabrielle Drake:


What so pleases me, and I do believe would have pleased Nick, is that his fame has been almost entirely created by his fans.

In this age of heavy marketing and promotion, it is the individual who has discovered Nick, and, through love of Nick's music, and, presumably a love for others, has been compelled to share it.

And so the word has spread.

And to all those people I say a huge thank you, on my brother's behalf.

It is hard for me to think of my little brother as an Old Age Pensioner.

So I shan't try.

"They shall not grow old, as we who are left grow old"

środa, czerwca 05, 2013

Optimus Primavera Sound 2013 - relacja



Optimus Primavera Sound to propozycja dla czujących pewną więź z mieszkańcem okolic Pilton, który spytany w „Glastonbury” Temple’a, czy wybiera się na festiwal odpowiada: „Tak!”, by po chwili dodać: „Ze strzelbą!”

Festiwale nie są dla samotników, festiwale nie zapewniają idealnych warunków do obcowania z muzyką, festiwale nie polegają wyłącznie na koncertach. To fakty, lecz jeśli tłum mniejszy wydaje ci się bardziej przyjazny niż tłum większy, chcesz - mimo wszystko - w parę dni posłuchać wielu artystów, a twoje ugłaskane i subtelne poczucie humoru nie pozwala ci śmiać się z ciskania w twoje ciuszki litrem piwa - rozważ Primaverę, a szczególnie jej młodszą, portugalską edycję.

Optimus Primavera Sound - bo tak oficjalnie nazywa się ta impreza - to festiwal odbywający się od zeszłego roku w Porto, w Parque da Cidade, na położonych nad Atlantykiem terenach zielonych. Primavera Sound - to oryginalny barceloński festiwal odbywający się w stolicy Katalonii od 2001 roku.
Portoska OPS sięga do korzeni hiszpańskiej imprezy i jest dziś jej bardziej kameralną odsłoną przypominającą festiwale z Parc del Forum (to tam, nad Morzem Śródziemnym odbywa się aktualnie PS) jeszcze z przełomu dekady (edycje 2008-2011*). Mamy tu o połowę mniej scen i mniej zespołów, a w związku z tym mniej bolesnych wyborów i możliwość skupienia się na pełnych koncertach bez sztafety, która pozwala urwać po kawałku z każdego występu. 
Obie Primavery skupiają się zresztą na muzyce i to z niej starają się czynić sedno imprezy. Twórcy programu od lat prowadzą w ramach festiwalu niepisaną akademię alternatywnej klasyki prezentując lub przypominając reaktywowanych mistrzów grających tu jako główne gwiazdy i prezentujących - często w całości - swoje najważniejsze albumy. Z drugiej strony trzymają oni jednak rękę na pulsie muzycznej sceny rozpisując program nowości między  scenę modnego/antymodnego, lecz wciąż istotnego i opiniotwórczego Pitchforka, a eksperymentalne i poszukujące środowisko angielskiego festiwalu All Tomorrow’s Parties.

Barcelońska i portoska Primavera to także festiwale miejskie, ściśle powiązane z miastami, w których się odbywają i angażujące przestrzeń miejską do roli współtwórcy wydarzenia. Dobór fantastycznych lokalizacji, które nie są ogrodzonym polem, na którym tydzień wcześniej rozstawiono sceny to podstawa, ale dodatkowe koncerty w różnych punktach miasta i inne imprezy towarzyszące to ważne dodatki.
Barcelona jest pod tym względem bardziej rozwinięta, ale Porto - jako miasto mniej oczywiście turystyczne i o wiele mniej buchające wydarzeniami artystycznymi - bardziej zaabsorbowane. I mimo tego, że w całej aglomeracji mieszka grubo ponad milion osób uczestnicy festiwalu mogą odnieść wrażenie, że są tu ważnymi gośćmi w centrum uwagi, biorącymi udział w jednym z kluczowych wydarzeń na kulturalnej mapie miasta.

Pisząc o wnikaniu w miejską tkankę trzeba ze smutkiem zaznaczyć, że w porównaniu z ubiegłorocznym debiutem OPS mieliśmy w tym roku mniej Porto w Porto. Kryzysowe cięcia sprawiły, że z programu wypadły niedzielne występy we wspaniałej (architektonicznie i  nagłośnieniowo) Casa da Musica, a program w Hard Clubie został bardzo ograniczony. Mamy jednak nadzieję, że to tylko słabość chwilowa i w kolejnych edycjach te świetne obiekty powrócą w pełnym wymiarze do festiwalowej rozpiski.
Kompromisów finansowych nie odczuliśmy na szczęście w sferze organizacji. Na linii Primavera - miasto wszystko wyglądało znakomicie, a komunikacja do i na festiwal po raz kolejny odbywała się wzorowo. Bez większych problemów obyło się także na terenie imprezy - koncerty rozpoczynały się punktualnie, zmiany były anonsowane odpowiednio wcześnie, przepływ ludzi między scenami przebiegał bardzo płynnie.

Co z muzyką? Bardzo mocny skład i kilka cudownych występów. Zacznijmy jednak od trzech zawodów. Pierwszy to brak Sixto Rodrigueza, który krótko przed barcelońską edycją odwołał swoje występy na obu festiwalach. Drugi to - po raz kolejny na Primaverze - złe nagłośnienie My Bloody Valentine. Widzieliśmy ich na Benicassim w 2008 - brzmieli bardzo dobrze. Potem - dwa razy w Barcelonie w 2009 - w Auditori - zamkniętym obiekcie również bdb, ale na otwartej przestrzeni Parku Forum - o wiele gorzej. Tu niestety znów wysokie tony wystrzelone w kosmos, każdy instrument osobno, brak shoegazowej szumiącej ściany dźwięku. Dziwne, bo nagłaśnianie bardzo różnych grup było i jest kolejną chlubą PS.
Trzeci zawód to słabsza jakościowo reprezentacja Portugalczyków, w zeszłym roku wspaniale obecnych za sprawą choćby Best Youth czy You Can’t Win Charlie Brown.

Przejdźmy jednak do łakoci wybierając to, co naszym zdaniem najlepsze. Pierwsza trójka to bez wątpienia: Svper, Blur i Savages. Grizzly Bear poza podium tylko dlatego, że po paryskim Pitchfork Music Festival mieliśmy ich na świeżo i dlatego nie zrobili na nas aż tak piorunującego wrażenia. 
Pierwszą piątkę zamyka Nick Cave i The Bad Seeds ex aequo z Los Planetas grającymi w całości „Una semana en el motor de un autobús”. Wyróżnienia? The Breeders grający „The Last Splash”, Dinosaur Jr., którzy po raz kolejny sprawili, że Cure’owskie „Just Like Heaven” zabrzmiało jak „Just Like Hell” i stali bywalcy Primavery czyli zespół Deerhunter. 

Parę słów o naszych zwycięzcach:

Svper - duet znany wcześniej jako Pegasvs i opiewany przez nas na łamach Orxaterii** - zagrał cudowny, hipnotyczny set otwierający występy na scenie Pitchfork. Motoryczny mechanizm uderzania w pełen sprzętu stół sprawiał, że odzywały się prawdziwe emocje. Świetny materiał przedstawiony w sugestywny sposób.
Blur - najgłośniejsza gwiazda obu edycji Primavery - nie zawiedli serwując znakomitą, przekrojową setlistę bez zbędnego utworu. Koncert był potężny, muzycznie porywający, a dodatkowo - jak wspomniałem w relacji dla radiowej Trójki - poruszający, szczególnie w momencie dedykowania pięknego wykonania „This is a Low” dotkniętym finansowymi i społecznymi skutkami kryzysu Portugalczykom. 


Savages = najprzyjemniejsza i największa niespodzianka festiwalu; żeński zespół, który na żywo udowodnił, że zasłużył na porównania do Siouxsie and the Banshees i wszelkie możliwe pochwały. Londyńska grupa dowodzona przez urodzoną we Francji Jehnny Beth - która na scenie wygląda i zachowuje się jak hybryda Iana Curtisa, Hillary Swank z „Million Dollar Baby” i Doll z Doll & the Kicks - podpaliła namiot Pitchforka i po Formanowsku zaprosiła wszystkich na ekstatyczne wpatrywanie się w ogień.

Ekstatyczne wpatrywanie się w artystyczny ogień powinno być zresztą jedną z idei muzycznego festiwalu. Także Wy, czujący, że nie odpowiadają Wam końskie zaloty bardziej masowych imprez, Wy, chcący bez spiny acz w skupieniu poobcować z muzyką, Wy, miłośnicy pięknych miast - spytajcie samych siebie, czy wybieracie się na Primaverę, a jeśli odpowiedź zabrzmi „tak”, bez wahania dodajcie: „z przyjemnością”.

---

* W 2009 przez barcelońską Primaverę przewinęło się ok. 76 000 osób, czyli nieco więcej niż przez portoską OPS w 2012 roku.

** Nasz drugi, przeprowadzony na festiwalu, wywiad z grupą ukaże się na naszych stronach już wkrótce.


niedziela, czerwca 02, 2013

Optimus Primavera Sound 2013 - #2-3

IMG_4139IMG_3853IMG_3856IMG_3858IMG_3862IMG_3888
IMG_3910IMG_3937IMG_6596IMG_4000IMG_4002IMG_4003
IMG_4027IMG_4028IMG_4030IMG_4101IMG_4115IMG_4121
IMG_4178IMG_4194IMG_4208IMG_4218

Prezentujemy Wam zdjęcia z drugiego i trzeciego dnia festiwalu i już teraz zapraszamy na pofestiwalową relację. Do przeczytania!

sobota, czerwca 01, 2013

Optimus Primavera Sound 2013 - #2


Dzień drugi to przede wszystkim:

- Wspaniały, hipnotyczny koncert najważniejszych ubiegłorocznych debiutantów - duetu Svper z Barcelony. 
- I rewelacyjne Blur.

Więcej w naszym pofestiwalowym podsumowaniu, które ukaże się na naszych stronach... po festiwalu!
Do przeczytania w ciągu trzeciego dnia na Twitterze i FB i do jutra, tu, na Louder Than Bombs. Dzięki!

piątek, maja 31, 2013

Optimus Primavera Sound 2013 - #1

IMG_3827IMG_3678IMG_3684IMG_3687IMG_3688IMG_3691
IMG_3698IMG_3701IMG_3702IMG_3726IMG_3750IMG_3755
IMG_3765IMG_3778IMG_3781IMG_3790IMG_3791IMG_3802
IMG_3803IMG_3807IMG_3814IMG_3820

Po raz kolejny witamy z festiwalu Primavera Sound, po raz drugi z jego portugalskiej edycji. Pierwszy dzień to przede wszystkim: The Breeders grający "Last Splash" z okazji dwudziestolecia wydania płyty, potężny koncert Nicka Cave'a i The Bad Seeds i Deerhunter - jak zawsze na Primaverze i jak zawsze w formie.
W galerii znajdziecie nasze zdjęcia z pierwszego dnia festiwalu. Jutro - dzień drugi, pojutrze - trzeci. W planach mamy też pofestiwalowe podsumowanie, które ukaże się u nas i w magazynie Piana.
Dodatkowo zapraszamy do śledzenia naszych żywych relacji na Twitterze (@ltborx) i Facebooku (popatrz w prawo!). Pozdrawiamy i do napisania!